Skip to main content

Kiedy zrodziła się we mnie myśl rozmowy z Mają Kitajewską*, od razu pomyślałem o wyzwaniach z tym związanych. Trudność sprawia mi przede wszystkim fakt, że Maja jest artystką wymakającą się temu, z czym najczęściej spotykam się w galeriach. Poprzez to, co robi, jest ponad schematami, w których tkwię. O czym mówię? Wystarczy (np. tu: ’) zapoznać się z kilkoma jej pracami, aby się tego dowiedzieć. Mam zatem nadzieję, że ta rozmowa pomoże mi odrzucić szablony, a czytelnikom przybliży sylwetkę tej obiecującej i inspirującej artystki. Zapraszam zatem.

Rafał Skwiot: Maju, kiedy pierwszy raz spotkałem się z Twoją sztuką, od razu zafascynował mnie fakt, że tak bardzo osadzasz ją w popkulturze. Dlaczego swoją artystyczną drogę opierasz przede wszystkim na formie, która do niej nawiązuje?

Maja Kitajewska: Mój dyplom na ASP opierał się głównie na powszechnie dostępnej symbolice. To był pretekst do zabawy formą prac. Bardzo lubię eksperymentować technikami. Szukając treści sięgnęłam po to, co było najbliżej. Teraz jest już inaczej – pracując nad danym projektem najpierw bazuję na danej koncepcji, a dopiero do niej dobieram środki, które mogą jak najlepiej ją przedstawić. Punktem wyjścia są dwuwymiarowe powierzchnie, chyba z sentymentu do malarstwa…

RS: Rozumiem. Właściwie to dość naturalne, że najpierw starasz się wykorzystywać to, co jest najbardziej dostępne i niejako “wyjęte” z naszej rzeczywistości. Ale co do techniki – przecież cekiny, które często pojawiają się w Twoich pracach, nie są dostępne ani w każdym sklepie, ani tym bardziej nie są popularnym narzędziem wykorzystywanym przez artystów.

MK: Teraz, gdy zwracam już na to uwagę, odkrywam różnych artystów, którzy operują efektem lśnienia, wykorzystując do tego różne techniki. Cekiny w moich pracach…to był zwykły przypadek. Niedaleko mojej starej pracowni na Okęciu jest hurtownia pasmanteryjna. Weszłam do niej z ciekawości i kupiłam ok. 2 kg cekinów. Od razu, gdy je zobaczyłam wiedziałam, co z nimi zrobię. Uwielbiam poszukiwać, odkrywać, eksploatować. Moje prace są dwuwymiarowe i nagle znalazłam sposób, aby nadać im nową jakość. W ten sposób połączyłam to, co zawsze pociągało mnie w sztuce: od wzniosłości i mocy mozaik bizantyjskich, transcendencję ikon prawosławnych, poprzez impresjonistyczną ulotność chwili, aż po sztukę kinetyczną, która jest uwarunkowana wieloma czynnikami …To są synonimy piękna.

RS: Muszę przyznać, że niesamowity jest ten splot przypadków, a jednocześnie gama Twoich inspiracji. Kiedyś Twoje prace porównywałem z tymi, które tworzy Mickalene Thomas. Ona również czerpie z popkultury, a z drugiej strony wraca do klasyki. Domyślam się jednak, że efekt, jaki mają takie prace, okupiony jest dłuższym procesem twórczym?

MK: Zacznę od tego, że ten “efekt” jest tak ważny, ponieważ zawsze wpływa na emocje. Migoczące powierzchnie mają w sobie coś wzniosłego.  Jest to ciekawe medium, które można eksplorować na wiele różnych sposobów. Natomiast oprócz tego, że tworzenie takich prac, jak zauważyłeś, jest bardzo pracochłonne, to sam proces twórczy też ma znaczenie. Dbam o każdy detal, jakość. Prace są przez to niepowtarzalne, trudne do udokumentowania czy odtworzenia. To nadaje im pierwiastka jednostkowości, luksusu. Ale ja po prostu lubię to robić. Nauczyłam się cierpliwości, tylko czasami brakuje mi dobrego masażysty…

RS: O masażystę będzie łatwiej, jak już zaczniesz zarabiać miliony na sprzedaży prac. Tylko wtedy pewnie będziesz jeszcze więcej pracowała i trudno będzie znaleźć czas na takie przyjemności <uśmiech>. A wracając do tematu naszej rozmowy. Wiem już, skąd się wzięła forma Twoich prac. Teraz chciałbym dowiedzieć się czegoś również o treści. Mam wrażenie, że za jej pośrednictwem czasem badasz granice sztuki? W końcu niejednokrotnie balansujesz na krawędzi.

MK: Kiedyś mój profesor powiedział mi – “Nie wiem, co robisz, ale rób to dalej…”. Balansowanie na krawędzi kojarzy mi się z szokowaniem. Nie lubię być w centrum uwagi, dlatego nie realizuję kontrowersyjnych tematów, jestem raczej outsiderką. Mój dyplom to było takie puszczenie oka do odbiorcy. Był to czas, kiedy z moją przyjaciółką realizowałyśmy mail art, sztukę listu, wydawałyśmy zina artystycznego, zajmowałyśmy się bardzo specyficznym performancem. To wszystko było jak z Monty Pythona. Sztuka jest niesamowita, gdyż można połączyć w niej wszystkie swoje zainteresowania.

RS: Mówiąc o granicach, miałem na myśli również to, że musisz wyjątkowo dbać o jakość prac. Wielu z tych, którzy próbowali stosować podobne zabiegi, bawić się postaciami z popkultury lub zestawiać je z klasyką, ocierali się o kicz lub wypychali siebie poza obszar sztuki. Natomiast Tobie udaje się zachować pewien poziom. Mimo tego, że w tym, co robisz, jesteś bardzo odważna, czasem wręcz zuchwała.

MK: Teraz jestem już bardziej subtelna w poszukiwaniach. Sięgam po treści, które są bliżej mnie i realizuję swoje fantazje. Staram się, by zbytnio w sztuce nie odsłaniać się emocjonalnie, bo takie “publiczne zdejmowanie gaci ” mnie krępuje. Preferuję wyrażanie się w symbolach, jak w przypadku cyklu “Rapsodia Echa”. Kieruję swoją uwagę na to, co mnie porusza, ale odwołuję się do źródeł i mechanizmów, które za tym stoją. A tego jest wiele, inspiracji jest masa z wielu stron. Chcę budować, wyrażać się, podziwiać, mobilizować i dzielić się pięknem. Nie chcę niszczyć, krytykować, szkodzić.

RS: Z tego, co mówisz, wnioskuję, że wciąż zmieniasz się i ewoluujesz jako artystka. Czy zastanawiasz się czasem nad swoją przyszłością? Jakie masz marzenia związane ze swoją artystyczną drogą?

MK: Chcę być szczęśliwym człowiekiem. Jeżeli chodzi o strategię, ciężko jest cokolwiek zaplanować. Pewne sytuacje dzieją się po prostu  same z siebie. Jedno wynika z drugiego. Planowanie w tym wypadku prowadzi raczej do rozczarowań. Mam swój cel i intuicja powoli prowadzi mnie ku jego realizacji. Jeżeli zaś mamy na myśli to, jak w przyszłości będzie wyglądało to, co będę robić, to nie jestem w stanie na to odpowiedzieć.

RS: Ok, wróćmy zatem na ziemię, albo raczej skupmy się na teraźniejszości. Zastanawiam się, o czym chcesz opowiadać poprzez swoje prace. Czy chodzi o to, aby pokazywały niezbędny dystans do tego, co nas otacza, również świata z tzw. sfery pop? A może nadajesz im jakieś inne znaczenie?

MK: W moich pracach dyplomowych ważne było zestawienie tego, co ukazywało coś śmiesznego, ale w poważny sposób. Język pop jest czytelny dla odbiorców. To, co tworzyłam, w odbiorze miało być zarówno zaskakujące, jak też znajome, skomplikowane, ale i proste – absurd i śmieciowa rzeczywistość. Z tego śmietnika powyciągałam motywy i wykreowałam coś na wzór reliktów teraźniejszości, coś na kształt ozdobnych pamiątek. Dużo jest w tym skrawków z mojego dzieciństwa. Mimo tego, że większość czasu spędzałam na podwórku, to Cartoon Network, Polonia 1 i TCM zrypały mi banię.
Teraz dojrzałam. W swojej twórczości poruszam się bliżej egzystencjalizmu. Aktualnie przygotowuję nowy projekt, pod który będzie zrobiona moja nowa strona www. W ten sposób chcę oddzielić stare od nowego i w końcu odpowiednio to zaprezentować. Jak już wspomniałam – jestem outsiderką, więc nowy projekt będzie miał coś z romantycznej odskoczni: od rzeczywistości ku pragnieniom.

RS: Jestem bardzo ciekawy tego, co przygotowujesz i mam nadzieję, że niebawem będę mógł to zobaczyć. Ale zanim to nastąpi, na chwilę wrócę jeszcze do prac, z którymi już teraz możemy się zapoznać. Mam wrażenie, że dużą rolę odgrywa w nich także towarzyszące słowo. Często, poprzez nawet absurdalne tytuły swoich prac, niejako dopowiadasz historię. Dlaczego decydujesz się na taki zabieg? 

MK: Często zdarza mi się, że trudno jest mi wyważyć ciężar słowa. Kiedyś uwielbiałam absurd, gdyż uważałam, że jest to najlepszy komentarz. Lubię się śmiać, relaksuje mnie to. Teraz dążę do prostoty, aby w krótkim komentarzu ująć esencję,  aby opisać dany cykl lub obraz. Ważne jest dla mnie to, aby nie tylko obraz był piękny, ale aby niósł ze sobą również jakieś znaczenie i przez to zyskiwał na swojej mocy, jak amulet.

RS: Wspomniałaś o uśmiechu. Muszę przyznać, że na mojej twarzy pojawia się prawie zawsze, gdy oglądam Twoje prace albo o nich pomyślę. Ale właśnie, nie obawiasz się, że zostaniesz z opinią artystki, która nie zajmuje się sprawami poważnymi? A może jest wprost przeciwnie i w Twoich pracach powinniśmy szukać drugiego dna?

MK: Humor często jest zasłoną dymną poważniejszych spraw. Ale nie zawsze. Kij ma dwa końce. Czas to zweryfikuje, jeszcze dużo przede mną. Charakter człowieka ma wiele wymiarów, a ja nie lubię się ograniczać. Nie czuję się etykietowana, bo działam dość aktywnie i jestem produktywna, prace  zmieniają się razem ze mną.

RS: Gdy rozmawiamy, nie sposób nie dostrzec Twojego żywiołowego temperamentu, spontaniczności, ale też naturalności. Emile Zola powiedział kiedyś, że sztuka jest wycinkiem rzeczywistości widzianym przez temperament artysty. Może właśnie to jest kluczem do Twoich prac? Twój zdystansowany i pozytywny stosunek do świata?

MK: Zbyt silny dystans wyłącza ze świata. Naważniejsze jest to, by znaleźć złoty środek. Jestem wrażliwa i mam uczuciową naturę, a dzięki sztuce utrzymuję balans. Mam zawsze do czego wracać i to utrzymuje mnie na powierzchni, ale równie dobrze mocno stoję na ziemi. Życie ma całe spektrum blasków i cieni i ważne jest dla mnie to, by nie popaść w przesadę w którąś stronę. Wielu przyjaciół wspomina mi, że przy mnie czują się o dziesięć lat młodsi, że można ze mną konie kraść. To nie znaczy, że nie da się ze mną poważnie porozmawiać, albo pobyć sobie w ciszy. Cisza mnie nie nudzi, ani nie krępuje mimo, że jestem gadułą .
Jak zauważyłeś, sięgałam po tematy z kultury konsumpcyjnej. Z drugiej strony kocham naturę, wieś. Tam odnajduję piękno i spokój i mogę zatopić się w ciszy. Żeby wyrobić sobie do czegoś stosunek, trzeba to dobrze poznać. Ludzka osobowość nie jest czarno-biała, ale ma wiele wymiarów.

RS: Maju, na koniec chciałbym zadać Ci jeszcze jedno pytanie, którego nie mógłbym sobie darować <uśmiech>. Którą pracę stworzyłaś z cekinów, które przypadkiem kupiłaś w hurtowni, niedaleko Twojej starej pracowni? Możesz opowiedzieć o niej i o procesie twórczym? To był Twój pierwszy projekt tego typu.

MK: Od samego początku przyświecała mi świadomość, że kiedy chce się zrobić coś nowatorskiego, to trzeba złamać schemat. Wpadłam więc na pomysł, aby pominąć wszystkie motywy, które  kojarzą mi się z haftowaniem i cekinami. Był to moment, kiedy kupiłam 7-kilogramowy album Andy’ego Warhola, który służy mi za mebel – bo jest gigantyczny. Kupiłam go tylko dlatego, bo trafiłam na tanią okazję. Wykorzystałam z niego portret Andy’ego. Ten obraz był stosunkowo mały i robiony na próbę. Teraz znajduje się w kolekcji mojej koleżanki, która studiowała historię sztuki. O ile dobrze pamiętam, dałam go jej za pączka lub czekoladę.

RS: Jednym słowem, dobrze jest znać artystów, którzy lubią słodycze <uśmiech>. Ale dlaczego obraz zrobiłaś tylko na próbę?

MK: Zwykle, jeśli realizuję coś nowego, to robię próby,  aby sprawdzić efekt. A czasami coś od razu mi styka i jest dobrze. Obraz “Rafaelicious” jest tego dobrym przykładem. Namalowałam kopię córki piekarza Rafaela tylko w stylizacji modern. Doszłam jednak do wniosku, że to słaby i już obcykany pomysł i zaczęłam zamalowywać płótno. Przypadek sprawił, że  użyłam do tego matowego spoiwa, a farba była na tyle laserunkowa, że przebijała spod spodu obrazu. Następnego dnia, w pracowni, żałowałam swojej decyzji. Gdy siedziałam nad tym obrazem, mój wzrok pokierował się na przeźroczysty spray z mocną siłą błysku. Wycięłam szablon szkieletu i przeniosłam go na powierzchnię płótna. Fajnie to zagrało, bo otrzymałam bardzo wyrazisty efekt rentgenu. Mat kontrastuje z błyskiem, zatem  stojąc z prawej strony obrazu pojawia się portret, zaś z lewej strony pojawia się kościotrup, gdyż światło kieruje się na błysk.

RS: Muszę przyznać, że to jedna z najbardziej niezwykłych historii powstania obrazu, o jakim słyszałem. Z jednej strony potrzebna jest do tego odwaga, ale z drugiej – niezwykła spostrzegawczość. 

MK: Oprócz łamania schematów, warto jest być czujnym na przypadki. Warto też popełniać błędy. Gdy się coś odkrywa, popełnia się ich dużo. One często kierują moją uwagę na to, czego sama bym nie wymyśliła.

RS: Powstanie Twojej pierwszej pracy jest potwierdzeniem tego, o czym wspominał cytowany wcześniej Zola. Bardzo mi się to podoba i życzę Ci, abyś zawsze szła tą drogą. Miałem już kończyć, ale zapomniałem jeszcze o tym, co na pewno zainteresuje czytelników – gdzie teraz lub w najbliższym czasie będzie można zobaczyć Twoje prace?

MK: Szykują mi się trzy wystawy. Dwie zbiorowe: w Galerii Białej w Lublinie i w Galerii Sokół w Nowym Sączu. Będzie można zobaczyć także moją wystawę indywidualną w Galerii Fundacji Szara Kamienica w Krakowie.

RS: W takim razie zainteresowanych Twoją twórczością zapraszam do śledzenia informacji na Twojej stronie . A Tobie bardzo dziękuję za rozmowę.

MK: Dziękuję.

Autor zdjęcia: Ignacy Skwarcan

*******************************************************************

Maja Kitajewska (ur. 1986 r.) – odbyła studia na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, w pracowni malarstwa prof. Wiesława Szamborskiego. Pod okiem prof. Doroty Grynczel specjalizowała się dziedzinie tkaniny artystycznej. Jest laureatką nagrody artystycznej SIEMENS 2011 i konkursu Inicjatywy ENTRY 2012. Jej prace uczestniczyły także w wystawie Coming Out, prezentujące najlepsze dyplomy ASP. Jej wybrane wystawy indywidualne:

  • Sugar, Spice And Everything Nice, Galeria Promocyjna, Warszawa, 2013
  • Ostatni gasi światło, Młode Forum Sztuki Galerii Białej, Lublin, 2012
  • Życie jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co Ci się trafi , Galeria m², Warszawa, 2012
  • Lucid Dream, Akademia Sztuk Pięknych, Wydział Malarstwa, Warszawa, 2009
Rafał Skwiot

Rafał Skwiot