Skip to main content

Od kilku miesięcy nie przeczytałem do końca żadnej książki. Nie odważyłbym się na to wyznanie gdyby nie fakt, że wokół mnie jeszcze więcej tych, którzy żadnej nawet nie zaczęli. W końcu to wymaga zaangażowania i skupienia się tylko na jednej rzeczy. Coś się zmienia. Kilka lat temu nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której moje książki leżałyby w nieładzie, odrzucane po przeczytaniu kilku czy kilkunastu stron. Wtedy, jeśli nawet od razu jakiejś nie kończyłem to dlatego, że zaczynałem kilka innych. Ale szybko wracałem do już rozpoczętych.

Podobnie z informacjami. Dawniej kończyłem prawie każdy artykuł. A dziś? Co najwyżej przeglądam tytuły, nagłówki. Zatrzymuję się tylko na tych fragmentach, które w jakiś sposób mnie uderzają. Dają solidną dawkę wiedzy lub emocji. Dokładnie śledzę tylko to, co jest związane z moją zawodową pracą. Gdyby nie to, otwierałbym kolejne okienka przeglądarki, zaczynając dziesiątki tekstów i nie kończąc żadnego. Nie wspominając już o pisaniu…

Wokół nas coraz więcej wrażeń. Żyjemy coraz szybciej i intensywniej. Czasem nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Mamy wrażenie, że to naturalne. Ten pęd uzależnia. Oddala od tego, co kiedyś pozwalało skupić się na czymś dłużej niż 30 sekund. To nie jest przyjemne. Tracimy kontrolę.

Tęsknię do czasów, kiedy rocznie czytałem kilkadziesiąt książek. Do czasów, gdy potrafiłem zrobić dokładną prasówkę i zainteresować się czymś dłużej, niż chwilę. Tym bardziej, że ten stan odnosi się już nie tylko do rzeczy, ale i relacji z ludźmi. Kilka lat temu, gdy czytałem książki Baumana, patrzyłem na to, co pisze, niejako z dystansu. Współczułem tym, którzy trwali w stanie permanentnego poszukiwania nowych bodźców. Dziś wiem, że Bauman pisze i o mnie. Także o tych, którzy nie dotrwali do tego momentu tekstu. Nie, nie dlatego, że ich nie zainteresował. Po prostu z przyzwyczajenia kolejny raz sprawdzili, czy nie otrzymali wiadomości na Facebooku. Już tu nie wrócą.

Mógłbym szukać winnych i oskarżyć internet. Stwierdzić, że to przez ten wynalazek książki czyta tylko 11% Polaków (o ile i z te dane, podane przez Bibliotekę Narodową w ub. roku, nie są na wyrost). Mógłbym nawet stwierdzić, że czytelnictwo spada wraz ze wzrostem zasięgu internetu. Artykuły? Przecież wystarczy napisać, że mamy coraz słabszych dziennikarzy i dlatego coraz rzadziej kupujemy gazety. Relacje ze znajomymi? Ograniczają się, bo przecież mamy coraz mniej czasu. Tylko ktoś bardzo naiwny zadowoli się takimi odpowiedziami.

Sedno zmian, które zachodzą, według mnie wyjaśniają technologie. A raczej to, w jaki sposób z nich korzystamy. Wygoda, z jaką się wiążą i ich dostępność powodują, że zatracamy pierwotną chęć korzystania z siły własnego umysłu. A także z serca. Co do tego drugiego, to warto przywołać tu Tadeusza Gadacza, który kiedyś zauważył, że jeszcze nigdy w historii ludzkości człowiek nie miał tak wielu różnych możliwości komunikowania i jeszcze nigdy nie byliśmy tak daleko od siebie. Konsekwencje ponosimy codziennie.

***

Tekst powstał z inspiracji książką Manfreda Spitzera „Cyfrowa demencja” i filmem Spike’a Jonze „Her”.

Rafał Skwiot

Rafał Skwiot